Azja Kazbek – Droga na szczyt admin2021-03-2903 wyświetlenia Kazbek – Droga na szczyt Fotorelacja z wyprawy Kazbek 2011 zimowe wejście na Mkinvartsveri pod patronatem Klubu Podrózników Śródziemie Celem wyprawy jest zimowe wejście na Mkinvartsveri (po gruzińsku: góra z lodową głową) bardziej znana pod (rosyjską) nazwą Kazbek. Szczyt wznosi się na wysokość 5033 metrów i jest trzecim największym szczytem w Gruzji (po Shkhara – 5193 m i Dzhangi-Tau – 5051 m). Tak jak i Elbrus Kazbek jest nieaktywnym wulkanem, jego ostatnia erupcja miała miejsce około 750 lat p.n.e. Jako pierwszy szczyt zdobył w 1868 roku Duglas Freshfield, A.W.Moore oraz C.C.Tucker natomiast jedną z ostatnich zakończonych sukcesem wypraw na szczyt była ekspedycja Ormiańskiego Związku Wysokogórskiego. Bardzo możliwe że to właśnie do tej góry przykuty był mityczny Prometeusz a już na pewno jego gruziński odpowiednik Amirani 😉 3/4 naszej grupy na pierwszym podejściu po wystartowaniu spod kościółka (2170 m). Właśnie tam zostawił nas nasz kierowca. Był on ostatnią osobą jaką widzieliśmy przez czas kiedy byliśmy w górach. Krótka przerwa na ubranie rakiet śnieżnych. W Kaukazie byliśmy kiedy prawdziwa zima się jeszcze nie rozpoczęła a już rakiety bardzo nam się przydały. Bez nich wchodzenie byłoby dużo wolniejsze. Ostatni rzut oka na kościółek, spod którego rozpoczęła się wędrówka. Pierwszy obóz rozbity na wysokości około 2600 metrów. W tle widoczny cel wyprawy – Kazbek. Mniej więcej wtedy Tomek zauważył, że pożegnał się na dobre ze swoją porwaną przez wiatr karimatą. Kilkanaście minut później Michał i Maciek dowiedzieli się, że na kuchence, którą mają nie ugotują nic. Kapliczka nie opodal, której rozbiliśmy obóz pierwszego dnia. Z drugiej (niewidocznej na zdjęciu) strony jest wnęka z obrazkiem świętego patrona oraz kilkoma nie odpalanymi jeszcze świeczkami. Dalej pierwszy dzień. Powoli dochodzimy do lodowca i zastanawiamy się nad najbardziej optymalnym sposobem przejścia wyznaczonej trasy. Po dotarciu na lodowiec założyliśmy uprzęże i spięli się linami żeby zabezpieczyć się przed spadnięciem na dno szczeliny. Lodowiec taki szczelin jest pełny. Są one przykryte cienką warstwą śniegu i bardzo często nie da się ich zauważyć. Lodowiec trawersowaliśmy w rakietach. Powinno się to robić w rakach, wtedy łatwiej jest samemu wyjść ze szczeliny oraz łatwiej jest kogoś wyciągnąć ponieważ raki wbite w lód stawiają dużo większy opór niż rakiety. Obóz II. Wschód słońca dnia trzeciego. Nie udało nam się dojść do stacji meteo tak jak planowaliśmy ponieważ zrobiło się ciemno i musieliśmy rozbijać „awaryjny” obóz. Zdjęcie zrobione z II obozu. W oddali widać malutką pomarańczową ścianę stacji meteo, od której oddaleni byliśmy o około 40 minut drogi. Promienie wschodzącego słońca odbijają się miękko od powierzchni lodowca trawersowanego przez nas dnia poprzedniego. Trzeci dzień wspinaczki. Pogoda była piękna ale było zimno i wiał silny wiatr. Ciężkie, prawie 30kg plecaki nie dawały o sobie zapomnieć. Chatka Betlejemska – schronisko i stacja meteorologiczna położona na 3563 m. W zimie niestety nieczynna. Po dokonaniu wcześniejszej rezerwacji można w niej spać nawet zimą. Woleliśmy jednak zaoszczędzić i spać pod namiotami. Wejście do schroniska a obok niego spory kamień – jedyne miejsce, na którym można było złapać sygnał GSM. W prawym dolnym rogu widać wychodek zbudowany z kamieni. Brak w nim co prawda bieżącej wody i papieru toaletowego ale na takiej wysokości nie spodziewaliśmy się takich wygód. Tutaj widać pierwszą szczelinę w jaką wpadł Maciek. Na szczęście była wąska i udało mu się z niej wyjść bez większych przeszkód. Atak szczytowy rozpoczęliśmy o godzinie 3:00 ale z powodu panujących wtedy ciemności nie robiliśmy zdjęć. Okolice plateau, wysokość około 4100 m, godzina 08:46. Większość rzeczy zostawiliśmy przy stacji i z dużo lżejszymi plecakami szybko szliśmy w kierunku szczytu. Najwyższe miejsce na jakie udało nam się wejść. Około 4600 m n.p.m. Dziura w bucie gwałtownie podniosła ryzyko odmrożenia stóp przez Błażeja oraz ogromna szczelina, która była przed nami skłoniła nas do odwrotu. Zawiedzeni wracaliśmy z powrotem do stacji meteo gdzie zostawiliśmy namioty i najcięższy sprzęt. Do końca dnia odpoczywaliśmy i suszyli przemoczone i wilgotne rzeczy. Niedziałająca jedna z kuchenek i brak możliwości topienia śniegu (tylko tak mogliśmy zdobyć wodę na tej wysokości) zmusiły nas do rezygnacji z dalszych prób zdobywania szczytu. Z powrotem też wyruszyliśmy wcześnie rano. Ciężkie plecaki nie przeszkadzały już tak w poruszaniu się kiedy szło się w dół. Pomimo porażki humory nam dopisywały. Przeżyliśmy wspaniałą przygodę, którą pewnie jeszcze długo będziemy wspominać. Droga powrotna zajęła nam 3 razy mniej czasu. Więc mieliśmy więcej czasu na robienie zdjęć 🙂 Znowu pod kościółkiem. Odpoczywamy i czekamy na naszego kierowcę. Shota sprawił nam nieopisaną przyjemność przywożąc ze sobą piwo. Tak nas to zajęło, że nie mieliśmy czasu już obsługiwać aparat 😉 Shota, odwiózł nas do Tbilisi a stamtąd (oczywiście po odwiedzeniu kilku miejsc, które turyści obowiązkowo muszą zobaczyć) wsiedliśmy na pokład samolotu do warszawy. Już w trakcie lotu układaliśmy plan kolejnego spotkania z Kaukazem…