
TransOceania eXpedition 2012 to wyprawa rowerowa rozpoczynająca się na północy Nowej Zelandii, a kończąca na północy Australii.
Wyprawa rozpoczęłą się w lutym i zakończy w kwietniu 2012 roku. W czasie przemierzania tych dwóch krajów podróżnicy pokonają ponad 6000 km.
Relacja z kolejnego etapu podróży:
Niebieskie pingwiny z Melbourne
Jadąc ulicami nie odczuwasz tego jakobyś był w wielkim centrum, wielkiego miasta, gdzie wieżowce jeden koło drugiego setkami wciskają się pomiędzy siebie, by zając jak najlepsze miejsce w samym centrum miasta. Chodnik i ulica, oddzielone są zielonym pasem, ciągnących się zaraz na skraju chodnika drzew. Gęste, kłębiaste, i delikatnie szumiące, od gubiącego się w uliczkach wiatru liście, sprawiają że nie spoglądasz w górę, by poczuć się niewielką mrówką w wielkim skomplikowanym i pędzącym bez opamiętania mieście. Twój wzrok pozostaje na poziomie do linii drzew, dając zarazem cień, i chłód w porze gorącego popołudnia, ale też odcinają cię od wielkomiejskości. Mimo to ludzie z jednej strony pędzą, ale też z drugiej potrafią się w prawie czteromilionowym mieście zatrzymać. Usiąść, w niewielkim parku koło płynącej z fontanny rzeczki, by wypić kawę, wino, czy po prostu poczytać książkę.
Dla nas po przeszło dziesięciu dniach w drodze, to też czas zatrzymania się na chwilę i poczucia klimatu wielkiego miasta, będącego jednym z największych w czasie naszej podróży.
Jeszcze na lotnisku znaleźliśmy nocleg, i to zaraz w centrum. Cena jak na wielkie miasto przystępna, a lokalizacja jak dla nas idealna. I to wszystko powinno było nas dużo wcześniej zastanowić, zanim jeszcze odebraliśmy klucze od pokoju.
Duża recepcja na trzecim piętrze, przy niej zaraz kuchnia, z ustawionymi jak na studenckiej stołówce stolikami. Przy nich poustawiane na dwóch ścianach kwadratowe szafki, gdzie każdy może zostawić swoje jedzenie. Po drugiej stronie zajęty przez grających rezydentów stół bilardowy, obok miejsce do siedzenia w dużych miękkich sofach, oraz zaciemniony kąt, gdzie widać tylko podświetlone blaskiem monitorów twarze, siedzących przy kontakcie właścicieli małych przenośnych komputerów. I wszystko byłoby niby idealnie, gdyby nie pokój.
Drzwi otwierają się z charakterystycznym dla nie naoliwionych zawiasów piskiem. I stając w drzwiach nie wiesz, czy uciekać, śmiać się, czy płakać?
Duży, przestronny, z oknami na samym końcu pokój, przy każdej ścianie poustawiane ma łóżka, w sumie jest och dwanaście. Każde jedno z rozmemłaną pościelą, z czego w co niektórych są jeszcze nie ruszające się zwłoki właścicieli. Na niektórych prócz białej pościeli, są porozrzucane rzeczy, będąc tak pozostawione w pośpiechu. Zaraz przy drzwiach na podłodze, leży wielka sterta ubrań, wywalonych z chyba dwóch walizek, na której to prócz spodni, bluz, koszul, leżą majtki, skarpetki, kosmetyki. Właściwie wszystko co było w środku zostało wyrzucone na podłogę, a jedynie specjaliści mogliby za pomocą pobranych próbek znaleźć datę tego zdarzenia.
Na środku leży wszystko to, co komuś spadło, wypadło, zostało rzucone, czy też zalega tam od niepamiętnych czasów. szminki, skarpety, kable, jakiś dywanik, co to maił być dekoracyjny, nawet gitara gdzieś przy ścianie leży, karty na lepiącym się stoliku. W otwartych oknach leżą buty, i skarpety, by przypadkiem się skrzydła okien się nie zamknęły, powodując iż unoszący się fetor, pozostałby w zamknięciu. Do tego jeszcze powieszany sufit albo zwisa zaraz nad głową albo został przeniesiony w inne bliżej nie określone miejsce.
I stoimy tak w drzwiach śmiejąc się i starając się znaleźć miejsce gdzie można zrzucić swoje rzeczy, ale też zająć któreś z łóżek, co jest dość karkołomnym zadaniem. – Przepraszam, które łóżka są wolne? – zadaję pytanie wchodzącej właśnie sprzątaczce.
– Możecie sobie wybrać. – odpowiada zaciągając hiszpańskim akcentem niewielkiej postury kobieta w czarnej koszulce polo, trzymająca w ręku odkurzacz.
– Ale nie wiemy, które są wolne. – lekko zdegustowana odpowiada Gosia. – Czy to na przykład jest wolne?
– Chyba tak.
– A jakieś inne, dla mnie? – dopytuję się.
– To chyba jest wolne. – wskazuje zirytowana nasza ilości pytań sprzątaczka.
– No dobrze, ale tutaj jest czyjś but.
I w tym momencie pani podnosi kołdrę, zrzuca lekki damki, niebiesko-biały bucik, zabiera kołdrę i poduszę i mówi – Teraz jest już wolne. – układając nową poduszkę i kołdrę, szkoda tylko że prześcieradło pozostało to samo.
– Pakujemy nasze rzeczy w szafki, zarzucamy coś na te łóżka i uciekamy stąd w miasto. Trudno, to tylko jedna noc. Niema co teraz tracić czasu. Na dole, na pierwszym piętrze jest bar.
PS. ze względów słabego połączenia internetowego zdjęcia można oglądać na naszej stronie w poniższym linku


