Egipt – w cieniu Placu Tahrir
Kair – miasto legenda, tygiel kultur, symbol walki o wolność. Miasto pełne różnic: z jednej strony nowoczesne drapacze chmur, z drugiej ciasne uliczki przepełnione zapachem orientu. Zachwyca swą wielkością, nieprzewidywalnością, ale też przeraża niewyobrażalnym chaosem. Działa na ludzi jak narkotyk. Jeśli raz poczujesz magię tego miasta, będziesz już tylko myślał jak do niego wrócić.
Nazywany jest również: Masr – miasto-państwo. Nazwa idealnie odzwierciedla sytuację panującą w Egipcie. To właśnie na to miasto, od kilku miesięcy zwrócone są oczy całego świata oczekujące na najświeższe informacje ze słynnego już Placu Tahrir.
To tutaj setki tysięcy Egipcjan dzięki niesamowitej determinacji doprowadziło do odsunięcia od władzy Hosniego Mubaraka – tyrana, przez 30 lat rządzącego Egiptem. Wydarzenie to rozpoczęło „arabskie przebudzenie” i dało nadzieje wielu ludziom na możliwość obalenia skostniałych reżimów.
Przychodząc na plac Tahrir byłem pełen obaw. Nie wiedziałem, czego się spodziewać. W hotelu ostrzegali mnie, że to nie jest najlepszy pomysł. Jednakże wolałem zaryzykować i nie zawiodłem się. Widok był wręcz niesamowity: tysiące ludzi, setki namiotów, transparentów, krążący wokół sprzedawcy, liczne budki z jedzeniem. Tahrir stanowi swego rodzaju miasto w mieście. Po kilku rundkach wokół placu, usiadłem na murku, zamówiłem herbatę od okolicznego sprzedawcy i zapaliłem papierosa. Nie minęło kilka minut, gdy podchodzi do mnie młody chłopak z zapytaniem skąd jestem i co robie w tym tłumie.
Szybko złapaliśmy wspólny język. Tatu – tak mi się przedstawił. Jest barmanem w jednym z hoteli w Hurghadzie, a na placu jest już prawie od roku. Nocuje wraz z przyjaciółmi w prowizorycznym namiocie, nieopodal miejsca gdzie kupiłem herbatę. Takich namiotów na placu są setki. Codziennie pojawiają się nowe i znikają te, których właścicielom zabrakło determinacji, żeby pozostać dłużej. Po godzinie dołączają do nas przyjaciele Tatu. Są to młodzi, niezwykle otwarci i przyjaźni ludzie. Przepełnieni pozytywną energią, pełni młodzieńczej pasji. Chcą zmieniać świat, swój kraj, chcą żyć w nowym, lepszym Egipcie. Są zdeterminowani, ale w ich oczach nie ujrzymy najmniejszego śladu agresji. Oni nie chcą walczyć. Brzydzą się bronią, przemocą. Marzą tylko o wolnym kraju, w którym będą mogli godnie życie. Ich jedyną bronią jest krzyk, wymachiwanie rękami, noszenie transparentów. Skarżą się na brutalność policji, która ich bije, często tylko dlatego, że są na placu.
Po kilku godzinach spędzonych na wspólnych rozmowach proponują mi wycieczkę po placu i okolicznych uliczkach. Chcą pokazać jak naprawdę wygląda ich sytuacja i jak bardzo różni się od tej przedstawionej w mediach. Na początek zabierają mnie na ulicę Magles al Shaeb. Jest to jedno z najważniejszych miejsc dla demonstrantów. Na tej niewielkiej ulicy znajdują się budynki parlamentu oraz Ministerstwa Transportu. Koczują tutaj setki ludzi. Zbudowali niewielki obóz, ograniczony z obu stron barykadami. Niezwykle zadziwiła mnie sytuacja, że musiałem się wylegitymować przed wejściem na ulicę. Okazało się, że punkty kontrolne przygotowali sami demonstranci, w obawie przed infiltracją, przez agentów służb bezpieczeństwa. Po chwili przedstawiają mi 12 – latka Aliego. Mieszka na placu od kilku miesięcy. Jest porządkowym. Jeśli potrzebujesz coś do jedzenia, zwróć się do niego, a po paru minutach dostaniesz herbatę i coś do przegryzienia. W nocy na ulicy zbierają się młodzi ludzie, przynoszą gitary, śpiewają, rozmawiają. Jednakże w ich oczach ciągle dostrzegam wielki żal, rozczarowanie. Nie o taki Egipt walczyli. Młodzi nie widzą przyszłości w swoim kraju. Chcą z niego uciec. Wyjechać w miejsce, gdzie ich prawa będą szanowane, gdzie będą mogli normalnie pracować, studiować, aż wreszcie gdzie będą mogli się cieszyć wolnością i młodością.
Kolejnym etapem wycieczki jest ulica Mohammed Mahmoud. Ulica ta stała się symbolem męczeństwa i walki o wolny Egipt. To właśnie tutaj dochodziło do najcięższych starć z policją. Dla wielu ulica ta byłem miejscem ich ostatniej bitwy, bitwy z której już nie wracali. Według władz w ostatnich potyczkach zginęło tutaj około 50 osób, według moich informatorów około 150-200 osób. Dzisiaj na ulicy jest spokojnie, nie widać demonstrantów. Na końcu ulicy wojsko ustawiło betonowy mur mający na celu zatrzymanie rozlewu krwi. Chwilowo mur powstrzymuje agresję, ale duża w tym zasługa młodych ludzi, którzy zabezpieczają wejście do ulicy i nie dopuszczają nikogo w pobliże muru.
Następnego dnia moi przyjaciele zapraszają mnie na śniadanie do swojego namiotu. Pomimo, że nie mają dużo, dzielą się wszystkim. Przebywając kilka dni w Egipcie zadziwiła mnie gościnność tego narodu. Są to niezwykle otwarci i przyjaźni ludzie. W potrzebie zawsze zaoferują coś do picia czy zjedzenia, czasem nawet pożyczą pieniądze. Jednakże musimy być bardzo uważni. Nie wszyscy są bezinteresowni. Część Egipcjan widząc turystów myśli tylko o tym jak na nich zarobić. Dlatego często pod pozorem gościnności, kryję się chęć oskubania turysty z jak największej kwoty.
Dwa dni spędzone na Placu Tahrir wiele mnie nauczyły. Pokazały mi coś, co moje pokolenie mogło usłyszeć tylko z opowieści swoich rodziców, bądź przeczytać w książkach. A nasza sytuacja z czasów PRL-u niewiele się różni od tej w Egipcie. Ukazały mi również, jak bardzo ludzie w krajach arabskich są zmęczeni reżimami. Sam fakt, że tysiące Egipcjan pozostaje na placu od kilku miesięcy, idealnie obrazuje ich determinację i chęć wywalczenia nowego, lepszego Egiptu.
Każdy na placu, jak i na świecie zadaję sobie pytanie: jak długo jeszcze potrwa ta rewolucja? Odpowiedź jest tylko jedna: kiedy wygra wolność!
P.S Nie odradzam wyjazdów do Egiptu. Jest bardzo bezpiecznie. W miejscowościach turystycznych jest dużo policji i wojska, które dbają o spokojny wypoczynek przyjezdnych. Rewolucja toczy się tylko i wyłącznie na Placu Tahrir i jego najbliższych okolicach. Jeżeli będziemy omijać to miejsce, nic nam się nie stanie. Jednakże zwracam uwagę na konieczność zachowania dużej ostrożności.
2011-12-07
Pilot wycieczek
Łukasz Bejster